Hula z Hawajów

Disneyowskie filmy „Lilo i Stich” jak również „Vaiana, skarb oceanu” (w orginale „Moana”) inspirowane są hawajską kulturą, która nie ma sobie równych w historii storytelingu. W przeciwieństwie do japońskiego kamishibai operowała zupełnie innym językiem opowieści – tańcem, który przez swą ulotność trudno było zapisać czy doskonale zapamiętać. Biorąc również pod uwagę fakt, że przez chrześcijańskich misjonarzy był to taniec lub działanie zakazane, trudno tutaj o jakieś liczne pozostałości tej bardzo starej kultury.

Obecnie Hawaje są silnie skomercjalizowanym miejscem na Ziemi. Stały się celem rzesz turystów łaknących niebiańskich plaż i niezrównanych zachodów słońca. Hawajczycy kojarzą nam się głównie z kobietami w spódnicach z liści lub trzciny, ubranymi w wianki z kolorowych kwiatów i ruszającymi biodrami do jakiejś relaksującej i słodko brzmiącej muzyki. Prawda jest taka, że w tych tańcach, a przede wszystkim w choreografiach, zakodowany jest wyjątkowy język przypominający naszą poezję, za pomocą którego możemy opowiadać o naszej przeszłości, o naszym miejscu zamieszkania i oczywiście nas samych.


Wyobraźmy sobie sytuację, w której chcieliśmy „zprezentować” ukochanej osobie jakiś wiersz. W średniowiecznej Europie, jeśli umiało się pisać, wystarczyło przekazać kawałek papieru odpowiednim osobom, by prezent dotarł do nadawcy/nadawczyni uczuć. Na Hawajach sytuacja wyglądała zupełnie inaczej – przygotowywało się choreografię opiewającą nasze uczucia do danej osoby, a później ten taniec prezentowało. Jednocześnie śpiewało się stworzony utwór, by lepiej zilustrować nasze uczucia względem wybranka/wybranki. Pisma nie było. Tradycja oralna jakby zupełnie jej nie potrzebowała. W ten sposób powstawały przepiękne śpiewaczo-taneczne poematy, które dzisiaj nazywamy „mele hula”.

W podobny zresztą sposób „opowiadano” o przeszłości danej wioski, uczono mitów o stworzeniu świata etc. Historie przekazywano sobie z pokolenia na pokolenie, jednocześnie ucząc się ich tańczyć. Edukacja dotyczyła wszystkich niezależnie od płci czy wieku. To było hawajskie dziedzictwo i jako takie winno uczyć kolejne pokolenia o historii ich przodków.

Dla starożytnych hawajczyków siła tych pieśni („mele” lub „oli”) tkwiła w ich „kaonie” czyli ukrytym znaczeniu. Słowa miały dla nich magiczną moc, która może zesłać szczęście lub nieszczęście na słuchaczy. Pomimo chęci wyjałowienia hawajskiej kultury przez kolonizatorów, do dzisiaj istnieją pisarze/pieśniarze, tworzący „oli” i prezentujące je na wielkich zjazdach, podczas których różne zespoły prezentują swoje tańce hula i opowiadają o dawnych i obecnych sprawach. Choć skomercjalizowane, wielkie dziedzictwo trwa nadal i przechodzi do kultury popularnej, m.in. przez Disneyowskie filmy animowane.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Lisie tajemnice - recenzja zbioru "Kitsune. 13 opowieści o lisach"

Podsumowanie Wonsowego Roku

Wszystkie drogi prowadzą do Radomia