Mimowie starożytnego Rzymu

Dzisiaj cofniemy się w czasie. Pobuszujemy po Cesarstwie Rzymskim i ulicach Wiecznego Miasta, byście mogli ze spokojem odpowiedzieć na modne współczesnie pytanie, kiedy ostatnio myśleliście o Imperium Rzymskim? 😉

Jako amator historii starożytnej, a zwłaszcza tej dotyczącej rzymskich cesarzy, postanowiłem zagłębić się w temat storytellingu antycznego i przyjrzeć się tradycjom, jakie zakorzeniły się w naszej kulturze i które to wywarły wpływ na nasze codzienne postrzeganie sztuki opowiadania. Nie będę się skupiał tutaj na zawodowym czy profesjonalnym aktorstwie tamtych czasów, lecz na subtelnej sztuce opowiadania, oratorstwa czy recytacji. 

Pewnym jest, że odróżniano aktora od retora – te dwa zawody (mimo tak wielkiego podobieństwa) posiadały odrębne statusy i rozumienie. Retor, mówca, orator miał za zadanie przemawiać klarownie i inteligentnie. Aktor zaś miał przyzwolenie na kierowanie się emocjami, wygłupy czy „dzikie harce” sceniczne. Dobrze opanowana sztuka retoryki była swego rodzaju przepustką do politycznego świata, elit kulturalnych i intelektualnych. Wspaniałe rzemiosło aktorskie dodawało splendoru, lecz pogarda do tego zawodu była tak wielka, że kopanie aktorów w miejscach publicznych w żadnym stopniu nie było naganne. Niestety, sama sztuka retoryki była ograniczona. Początkowo adept retoryki ćwiczył się w przemowach tzw. mitologicznych, kiedy to „wcielając się” w jakąś postać, np. Demeter, wykładał swemu mistrzowi wcześniej napisaną przemowę bogini do Jowisza. Retor miał umieć porywać tłumy, owszem, ale głównie poprzez odpowiednią plastyczność słów i racjonalne argumenty. Przecież o to chodziło retorowi, by przekonać słuchaczy do swoich racji. Przydawało się to w sądzie czy w senacie, ale docelowym miejscem tej sztuki nie miała być ulica. W Wiecznym Mieście była tzw. rostra, mównica, przy której toczono różnego rodzaju publiczne spory i sam Cyceron rozpoczynał swoją karierę polityczną, przemawiając przy niej, ale nadal ten rodzaj opowiadania historii opowiadaniem historii sensu stricte nie był. 

Gdzie zatem i kto opowiadał historie rzymskie? Kto przekazywał wiedzę i mądrość kolejnym pokoleniom? Filozofowie? Owszem, ale tylko tej garstce, którą było stać na papirusy lub spotkania z nimi. Nauczyciele? Nie każdego było na takowego stać, nawet jeśli paidagogos był zwykłym niewolnikiem. Kapłani? Choć ich pozycja była wysoka, ten zawód opierał się głównie na rytuałach. Kto więc przemawiał na ulicach? Kto zatrzymywał swoimi opowieściami przechodzących obok Rzymian, tak zajętymi swoimi codziennymi sprawami? Otóż okazuje się, że…mimowie. 

Mim – w przeciwieństwie do dzisiejszego rozumienia tego słowa – w starożytnym Rzymie nie oznaczał „niemego” aktora. Od tego był pantomimos. Mim za to był kimś, kto specjalizował się w sztuce słownej improwizacji, co odróżniało go od zwykłego aktora, którego celem było jak najlepsze odegranie tekstu literackiego. Mimowie posiadali najniższy status artystyczny w Cesarstwie Rzymskim, aczkolwiek zdarzali się tacy (i takie!), którzy robili zawrotne kariery. Mim, by zarobić, stawał gdzieś w zacienionym miejscu miasta i „odgrywał”, choć lepiej brzmiałoby sformułowanie opowiadał. A co opowiadał? Początkowo głównie farsowe skecze z życia codziennego, aczkolwiek zdarzały się również parodie mitów, np. historia Edypa i Sfinksa, czy farsy z bogami i herosami w roli głównej, m.in. miłosne przygody Jowisza. Być może wyglądało to podobnie do japońskiego rakugo, aczkolwiek mim, aby być dostrzeżonym (lub dostrzeżoną, bowiem mimami były również kobiety) na gwarnej ulicy, musiał stać. Mimowie nie używali masek, bowiem w tak bliskim kontakcie z widzem nie były one potrzebne. Zamiast tego uczył się sztuki gestykulacji i mimiki, by odpowiednio oddać charakter odgrywanej postaci. Póki mim nie stanął na dużej scenie, nie potrzebował kostiumu. Wystarczała mu codzienna tunika lub toga, z której pomocą naśladował (mimesis – naśladownictwo) znane osobistości, postacie heroiczne itd. Czy używał rekwizytów? Na ulicy raczej nie, ale gdy już sztuka mimu (nie pantomimy!) weszła na wielką scenę, jak najbardziej ich używano, choć w iście japońskim minimalizmie. 

Mimowie często byli zapraszani „na salony”, by tam umilać czas zamożnym patrycjuszom, opowiadając im jednocześnie komediowe historyjki. Zdarzały się również skecze erotyczne, podczas których podobno nie raz, nie dwa dochodziło do…zbliżeń. Stąd też być może tak niskie o nich mniemanie, bowiem trudnili się nie tylko opowiadaniem, ale również…no, chyba wiecie, o co chodzi. W każdym razie mimowie powoli taką drogą zdobywali sobie publiczność, by koniec końców z ulic trafiać do cyrków lub amfiteatrów. Czy to zmieniło ich status w społeczeństwie? Absolutnie nie, aczkolwiek dzięki tak wielkim występom mogli więcej zarobić.

Jak zadowolić taką tłuszczę?

Mimowie – w przeciwieństwie do aktorów – ograniczeni byli tylko do wszelkich form komediowych. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że byli aktorami kabaretowymi, ale wtedy ich kunszt nie opierał się li tylko na opowiadaniu, ale również na tańcu, burlesce, akrobacji etc. Ważnym było, by taki mim lub mima potrafiła zagrać wszystko – od krowy do Hamleta, choć stosowniej byłoby napisać Edypa. Sama sztuka improwizacji również była ćwiczona. Zresztą najlepiej byłoby powiedzieć, że była to przygotowana improwizacja – coś w rodzaju dzisiejszego stan-up’u. Mim musiał dostosować swoją opowieść do widza i żywo reagować na jego reakcje. Miał zazwyczaj schemat opowieści, wiedział, co (lub kto) po czym ma zostać opowiedziane, a resztę dopowiadał na żywo. Stąd tak wielki dla niego podziw (z czasem) urósł. 

Mim (lub mima) z czasem stał się odpowiednikiem dzisiejszych mediów, ponieważ w ramach swojego rzemiosła i pracy komentował codzienne życie miasta i jego mieszkańców. Zdarzało się nawet, że mimów zabierano na front, by tam zabawiali opowieściami żołnierzy i utwierdzali ich w polityce państwa. W ten sposób budował tożsamość wojaków cesarz Julian Apostata, który kazał mimom szydzić z chrześcijan lub innych wrogów Cesarstwa. Nie muszę tu chyba wspominać również o innych aspektach fizjologicznych, jakie mimowi mogli dostarczać zmęczonym ciągłym towarzystwem mężczyzn wojakom. Status mimów choć niski, to bardzo opłacalny i praktyczny. 

Mimowie – podobnie do aktorów – z biegiem czasu zaczęli się łączyć w trupy i specjalizować. Doszło do tego, że byli tacy, którzy zawsze grali pijaków, kurtyzany, protagonistów czy żartownisiów. A role te potem przechodziły z ojca na syna, dając początek formie teatralnej, którą obecnie znamy pod nazwą komedia dell’arte. Z ulic mimowie wstępowali do wielkich budowli, które przygotowywane były przede wszystkim na ich występy. Bowiem któryż z Rzymian, mając już „chleb i igrzyska”, nie chciałby się przy okazji dobrze pośmiać? Przy tych widowiskach pojawiły się rekwizyty (w tym symboliczna scenografia), kurtyna (albo raczej horyzont) i oczywiście maski. Komedia dell’arte rodzi się na rzymskiej ziemi. 

Koloseum z perspektywy gladiatora lub niewolnika

Czy tylko mimowie poświęcali się sztuce storytellingu? Na pewno nie. W Rzymie pracowali również lektorzy (wykształceni czytacze), recytatorzy (wyspecjalizowani w poezji) i zwyczajni aktorzy i aktorki, którzy pewnie również czasami trafiali na ulicę, ale to jednak mimowie ze swoją sztuką improwizacji najbliżsi są komuś w rodzaju rzymskiego bajarza. 

Źródło: M. Kocur, We władzy teatru. Aktorzy i widzowie w antycznym Rzymie, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2005

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Lisie tajemnice - recenzja zbioru "Kitsune. 13 opowieści o lisach"

Podsumowanie Wonsowego Roku

Wszystkie drogi prowadzą do Radomia