Moje Japan Festy

Już dwukrotnie miałem okazję brać udział w Japan Feście organizowanym przez Szczeciński Klub Azji. Za pierwszym razem – w 2022 r. – jako członek Stowarzyszenia Chowaniec, w tym roku już jako Indiana Wons. Za każdym razem uczę się tam czegoś nowego. I nie chodzi tutaj o zapoznanie z jakimiś tajnikami japońskiej kultury czy sztuki. Ani również o niezwykle modny temat anime lub mangi. Uczę się, jak ludziom (zarówno dzieciom jak i dorosłym) potrzebna jest chwila wytchnienia i bajki. 


Kamishibajanie z Chowańcem

W latach 90. XX w. popkultura japońskia wkroczyła z przytupem na polskie podwórko. Zaczęło się oczywiście od seriali animowanych takich jak „Kapitan Tsubasa” czy „Yattaman”. Później świat zwariował na punkcie „Czarodziejki z Księżyca” (byłem tą z Merkurego), tamagochi (pamiętam, że sam miałem ich kilka!), zaczęły pojawiać się mangi, czasopisma dla japonofilów (barwne „Kawaii”), gry karciane na bazie anime – Digimony, Pokemony – słowem ryż, mydło i powidło. Wszystko zaczęło do nas spływać i docierać. A gdy doszło do cyfryzacji życia, nie było już furtki, którą ktoś mógłby od tak zatrzasnąć. Staliśmy się jednym ze światowych odbiorców popkultury Kraju Kwitnącej Wiśni. Utworzyły się subkultury i czciciele odmienności Japonii. Sushi nikogo już nie dziwi, a wasabi to tak naprawdę jako Polacy zawsze jedliśmy, tylko białe. 

W każdym razie nie chodzi mi o to, by z tym walczyć – w żadnym wypadku! – lecz o pewną stylistykę, do której japońskie animacje czy mangi nas przyzwyczaiły. Z jednej strony Japonia kojarzy nam się z filozofią zen, minimalizmem, długowiecznością, spokojem i ciszą unoszącymi się w konarach idealnie przyciętych drzewek bonsai, zaś z drugiej mamy pełne efektów świetlnych i dźwiękowych animacje, wypełnione barokową ekspresją strony mang, niestandardowe smaki i zapachy oraz duchy wciąż krążące wokół nas. Powiedziałbym, że bodźców aż nadto. I takie też są te Japan Festowe odsłony – mnóstwo kolorów, dźwięków, gadżetów, „słitaśnych” naklejek i maskotek, wrażliwość nad wrażliwości i ukryty (lub odkryty) erotyzm. W takich to okolicznościach przyszło mi opowiadać i prezentować teatr i historię kamishibai. 

Prelekcja o historii kamishibai i początek występu

Z kamishibai – jak zresztą z każdą formą storytellingu – jest tak, że z widzem na coś się umawiamy. Ja -  że będę opowiadał, widz -  że będzie słuchał. To taka niepisana umowa, w której każda ze stron chce tej drugiej zrobić przyjemność, jednocześnie sama przyjemność odczuwając. Tak też na szczęście było podczas pierwszego i drugiego Japan Festu, lecz na pierwszym wyszło to znacznie lepiej. Dlaczego? Ponieważ opowiadałem w zamkniętej przestrzeni. Tegoroczne opowiadanie wypadło trochę gorzej z uwagi na umiejscowienie mnie na korytarzu. I nie mam tu pretensji do Organizatorów, ponieważ wyszło to z mojej nad wyraz „natchnionej” inicjatywy. Chciałem, by było bardziej „ulicznie”. Przeliczyłem się. Ulica bywa spokojniejsza niż konwentowe korytarze. Ilość atakujących bodźców jest tak duża, że ani widz, ani opowiadacz nie znajdują się w żadnej strefie żadnego komfortu.

Widz na wyciągnięcie ręki

Opowiadanie na konwencie jest w istocie walką – walką o atencję, ponieważ tak wiele rozpraszaczy, punktów programu czy aktrakcji jest wokół, że trzeba udowodnić słuchaczom, że dobrze wybrali, przychodząc na coś tak trywialnego jak słuchanie bajek. I jakkolwiek to słuchanie bajek mogłoby być zdrowsze, pożyteczniejsze czy po prostu mądrzejsze, stawanie w szranki z rozrywką przypomina walkę z Godżillą. Z założenia jest to nierówne starcie. Dlatego jeśli ktoś już pojawił się na opowiadaczym punkcie programu, bądźmy mu/jej za to wdzięczni i zadbajmy o nich. Dajmy dzieciom, młodzieży czy dorosłym chwilę wytchnienia. 

Jeśli przyjdzie wam opowiadać gdzieś na konwentach, zapamiętajcie „stare przysłowie pszczół” – jak mówił Gucio, notabene bohater anime „Pszczółka Maja” – znajdźcie ustronne miejsce dla Waszych słuchaczy. Dajcie im ten spokój, jaki ma w sobie bonsai; jaki Japończycy mają, przyglądając się kwitnącym wiśniom, ponieważ przychodząc na wasz występ docenią namacalność braku pośpiechu i radość płynącą ze zwykłego bycia ze sobą i drugą osobą. Kamishibai to wspólne cieszenie się z wysłuchiwanej i oglądanej opowieści. I ma nad zwykłą książką właśnie tę przewagę, że jest gromadne. Reszta przyjdzie wraz z występem – wspólny śmiech, wspólny smutek i wspólny cel. 

50 twarzy Wonsa

Nie wiem, na ile słuchaczki i słuchacze zdają sobie sprawę z pierwotności kamishibai, ale chyba budzi ono w nas nie tylko wspomnienia z dzieciństwa (niektórzy do dzisiaj wspominają peerelowski rzutnik z bajkami „Malwina”), ale również ożywia w nas „jaskiniowe” doświadczenia. Może kamishibai to nie grota w Lascaux, ale wierzę, że i w tym przedcywilizacyjnych czasach był jakiś człekopodobny, który innym człekopodobnym opowiadał o polowaniach na wielkie zwierzęta, jednocześnie pokazując im malowidła naskalne. I tak też jest z kamishibai. Wpatrujemy się w ilustrację, która z pomocą głosu opowiadacza ożywa w naszej wyobraźni. Ach, ten nasz wspaniały mózg. 

Mam nadzieję spotkać się z Wami na kolejnych kamishibaiowych występach, a tymczasem dziękuję serdecznie organizatorom Japan Festu – Szczecińskiemu Klubowi Azji – za możliwość dzielenia się moją wiedzą o kamishibai oraz prezentacją tego niesamowitego teatrzyku.   




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Lisie tajemnice - recenzja zbioru "Kitsune. 13 opowieści o lisach"

Podsumowanie Wonsowego Roku

Wszystkie drogi prowadzą do Radomia