Andersen odbrązowiony


Z początkiem roku sięgnąłem po biografię Hansa Christiana Andersena pióra Jackie Wullschlager i zapewniam Was, że jest to lektura godna polecenia. Książka „Andersen. Życie baśniopisarza” to pozycja odbrązawiająca „pisarza dzieci”, który tak do końca za dziećmi nie przepadał. Szukał poklasku wśród dorosłych i szukał go nad podziw szczwanie. Jako syn ubogiego małżeństwa miał ogromne „parcie na szkło”, pisząc kolokwialnie. Wraz z odejściem z rodzinnego Odense, trafiwszy do Kopenhagi, różnymi sposobami starał się dotrzeć do wyższych warstw społecznych, byle ich po prostu dotknąć. Na całe szczęście udało mu się odnaleźć bogatych mieszczańskich (a później arystokratycznych) patronów, dzięki którym miał nie tylko co do „gęby” włożyć – bowiem każdego dnia obiadował u innych bogaczy – ale również znaleźli się tacy, którzy zasponsorowali mu podróże po Europie. Dzięki nim poznał innych bogaczy, innych wielbicieli jego twórczości (zwłaszcza Niemców), którzy sutymi daninami dawali mu znać o swoim uwielbieniu dla jego genialnej osoby. 

Andersen, jaki wyłania się z kart tej książki, to człowiek skrajności – z jednej strony w swoich baśniach wychwala humanitaryzm, pochyla się nad biedotą i innymi grupami pokrzywdzonych, z drugiej zaś sam wciąż szuka poklasku i atencji uprzywilejowanych. Człowiek, który wciąż wmawia sobie kolejne choroby, obawiając się popadnięcia w szaleństwo, nie pozwalając sobie na miłość fizyczną, by z drugiej strony eksploatować się na arenie międzynarodowej, jeżdżąc z jednej miejscowości do drugiej, dając odczyty lub po prostu ciągle będąc na salonach. Mężczyzna w jakimś stopniu niespełniony – nie założył rodziny, nie wybudował domu, nie posadził drzewa, a z drugiej strony literacki ojciec europejskiej (później również amerykańskiej) rzeszy dzieci, które to wychowały się na jego bądź co bądź okrutnych baśniach. W swym okrucieństwie nie odstępował on od twórczości Grimmów, których zresztą poznał, lecz podczas gdy tamci starali się, by ich baśnie były raczej zapisem naukowym, etnograficznym, tak on uczynił baśń bliższą ludziom miasta. Współcześnie mnóstwo baśni Andersena jest upupionych, zinfantylizowanych, co mnie osobiście wydaje się oznaką braku szacunku dla autora. Niestety trudno w Polsce zdobyć najnowsze tłumaczenie jego „Baśni i opowieści”, bowiem pierwszy nakład rozszedł się bardzo szybko, a wydawca pewnie nie widzi powodu, by reaktywować dzieło kogoś, kogo twórczość ograniczyliśmy do dzieci, a nie do ludzi dorosłych, jak chciałby tego Andersen. 

O tym, jak trudny był Andersen w obejściu, niech zaświadczy karteczka, którą Dickens powiesił na drzwiach pokoju, który zajmował w posiadłości Anglika: „Andersen mieszkał w tym pokoju przez pięć tygodni – dla mojej rodziny była to WIECZNOŚĆ”. Hans Christian był według autorki człowiekiem bardzo namolnym, wykorzystującym do granic możliwości gościnność znajomych czy przyjaciół; człowiekiem który czuł się kimś „pomiędzy” płciami, jak jego „Mała Syrenka”. Sam zresztą mówił o tym, że czuje się zarówno kobiecy jak i męski. Gdyby rozmawiać o jego seksualności, to tam również pojawia się motyw bycia amatorem zarówno kobiet jak i mężczyzn. Niestety bliskie relacje zarówno z jedną jak i drugą płcią nie wychodziły mu na dobre.

Z jednej strony chciałbym współczuć Andersenowi – jego ubogiego startu, niezrealizowanych ambicji, niezrozumienia jego głębokiego, baśniowego przesłania, samotności, lecz z drugiej strony denerwującym jest to, jak wiele spraw starał się romantyzować, idealizować, jak uwielbiał oszukiwać siebie, jednocześnie żerując na dobroci innych. Człowiek, który stawiał pomnik dziecięcej wrażliwości, nigdy sam z niej nie wyrósł. Smutne, bardzo smutne. A jeszcze smutniejszy był jego koniec. Kiedy zmarł w domu żydowskich przyjaciół, zgodnie z jego życzeniem miał zostać pochowany z przyszywaną rodziną Collinów. I początkowo tak się stało – małżeństwo Collinów, które było mu bliskie – legło razem z nim w grobie. Lecz ostatecznie przeniesiono ich do rodzinnego grobowca, a jego pozostawiono samemu sobie, by tak leżał w zimnej kopenhaskiej ziemi. Całe szczęście, że pomnik, który mu postawiono pod koniec życia, a który przedstawia pisarza przy biurku, nie został zrealizowany według pierwotnego pomysłu – z gromadką dzieci wokół. Bo jak wspomniałem, nie darzył dzieci wielkim sentymentem, choć często były głównymi bohaterami jego opowieści. 

Ogromnie polecam tę pozycję książkową wszystkim amatorom i amatorkom baśni Andersena. Z jednej strony dajmy się porwać prawdzie na temat samego autora, a z drugiej zrozummy, że tak naprawdę nam się tylko wydaje, że jego twórczość jest dla dzieci. 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Lisie tajemnice - recenzja zbioru "Kitsune. 13 opowieści o lisach"

Podsumowanie Wonsowego Roku

Wszystkie drogi prowadzą do Radomia