Oceniane historii zawsze przychodzi z trudem. Po pierwsze,
już się zadziała i nie da się jej cofnąć, po drugie, nie jesteśmy i nie
będziemy nigdy w tym samym miejscu i czasie, w którym byli bohaterki i
bohaterowie danej historii. Z chociażby tych względów trudno mi oceniać
zasadność zrzucenia bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki. Dowództwo
amerykańskie podjęło taką a nie inną decyzję i nic, co moglibyśmy powiedzieć,
jej nie odmieni. Odmienić jednak możemy dalsze losy atomowych zbrojeń i gróźb,
jakie za sobą niosą. I to chyba jest główna myśl „Zapisków z Hiroszimy”
Kenzaburō Ōe.
Autor, młody aktywista antynuklearny i reportażysta, zresztą
późniejszy Noblista, ukazuje nam historię Japonii (i świata) niecałe
dwadzieścia lat po zrzuceniu bomb. Jego oczami dostrzegamy konflikty w
środowiskach aktywistycznych i politycznych podczas IX Światowej Konferencji
Przeciwko Bombom Atomowym i Wodorowym. Wsłuchujemy się w głosy specjalistów i
demagogów, lekarzy i pacjentów, widzimy ogrom działań, jakie stoją przed niedawno
okupowanym przez aliantów społeczeństwem japońskim. I choć teoretycznie brzmi
to, jak zapiski z jakichś dawno minionych czasów, to obecnie widzimy, że
konflikty atomowe wcale nie minęły wraz z zimną wojną.
Kenzaburō oddaje najwięcej głosu hibakusha, żyjącym
uczestnikom i świadkom zrzutów bomb oraz ich lekarzom. Wskazuje problemy, z
jakimi się mierzą – od tych estetycznych, jak blizny czy inne widoczne zmiany w
wyglądzie, po społeczno - prawne – odrzucenie i niezrozumienie przez rząd
japoński oraz innych obywateli, którym się wydaje, że hibakusha chcą coś
„ugrać” na własnej tragedii. Niezwykle dojmujące są te próby walki z potworem,
którego de facto nikt wcześniej nie poznał. Nikt nie wiedział – nawet Oppenheimer
– jakie będą realne konsekwencje zrzutu bomb. Czytając opowieści lekarzy, samemu
załamuje się ręce nad losem nie tylko pacjentów, ale również medyków, którzy
choć wkładają całe serce w swoją pracę, na dobrą sprawę przede wszystkim
dokumentują (początkowo w tajemnicy) życie hibakusha.
Nie będę oceniał tego reportażu – nie napiszę, czy jest „dobry”
albo „zły”. Na pewno był i jest potrzebny, a nawet niezbędny do otwierania
ludziom oczu na niebezpieczeństwa związane z wizją wojny nuklearnej. Choć Zimna
wojna minęła, to wciąż obserwujemy wyścig atomowych zbrojeń i wystarczy jeden
wpływowy i uparty polityk, by rozpocząć kolejny łańcuch tragedii, który dla
części lub całego świata może skończyć się fatalnie.
Książkę „Zapiski z Hiroszimy” wydał Państwowy Instytut
Wydawniczy w serii Proza Dalekiego Wschodu.
Komentarze
Prześlij komentarz